Wykład ten był jego ostatnim wystąpieniem publicznym. Wygłosił go 29 czerwca 1970 roku na dorocznej konferencji Towarzystwa Psychoterapii Grupowej Golden Gate w USA. Wystąpił tam jako mówca wygłaszający przemówienie otwierające konferencję.
Dzisiaj mam zamiar
mówić bardzo poważnie. To będzie przemowa z rodzaju „ja wam pokaże”. Dwa
lata temu, gdy zastanawiałem się nad tytułem tego przemówienia, miałem
jakie-takie pojęcie o tym co chciałem powiedzieć, ale większość z tego
już zapomniałem, więc będę po prostu mówił to, co mi przyjdzie do głowy.
Problem polega na tym,
że mimo wszystko w szpitalach stanowych jest nadal pół miliona, lub
nawet milion pacjentów. Istnieje więc olbrzymie zapotrzebowanie na
usługi psychiatryczne, dzięki czemu mamy obecnie milion zmienionych w
warzywa pacjentów biorących fenotiazynę, i szacuje się, że kolejnych 120
milionów ludzi potrzebuje psychoterapii. Największy problem polega na
tym jak zamierzamy leczyć pacjentów i o tym właśnie zamierzam dziś
mówić. Mam też kilka pytań, takich jak: jak wielu wyleczonych pacjentów
znacie osobiście? Czy kiedykolwiek wyleczyliście młodocianego przestępcę
przy pomocy psychoterapii? Ilu z nich udało się wyleczyć? Czy
kiedykolwiek leczyliście schizofrenika, a jeśli nie, to czemu nie?
Mam dziś zamiar mówić o
tym, że psychoterapeuci, podobnie jak gracze w pokera, dzielą się na
zwycięzców i przegranych. Jeśli otrzymałeś zgodę swoich rodziców na to,
aby być zwycięzcą możesz leczyć pacjentów. Jeśli nie jesteś psychiatrą,
możesz być chirurgiem, lub innym lekarzem. Być może powodem, dla którego
ludzie wybierają psychiatrię jest to, że nie wymaga się od nich wiele
poza organizowaniem zebrań, na których wyjaśniają, dlaczego nie mogą
zbyt wiele zrobić. Analogia do pokera polega na tym, że po trzech
rozdaniach można rozróżnić, który z graczy jest zwycięzcą, a który
przegranym. Widać to po sposobie, w jaki reagują oni na to co się
dzieje. Uważam, że podobnie pacjent, po około trzech godzinach jest w
stanie rozróżnić, który terapeuta jest zwycięzcą, a który przegranym. A
ponieważ większość pacjentów tak naprawdę nie chce wyzdrowieć, bardzo
prawdopodobne jest, że pozostaną przy przegranych, jeśli jednak chcą
wyzdrowieć mogą znaleźć zwycięzcę.
Spróbuję opowiedzieć o
tym, jak ludzie robią z siebie przegranych, szczególnie w przypadku
nauk społecznych, w których daje się zaobserwować wyjątkowy opór
przeciwko temu, aby cokolwiek wiedzieć. Jedyną rzeczą, jakiej nie można
powiedzieć na jakimkolwiek spotkaniu dotyczącym nauk społecznych jest
to, że naprawdę coś wiesz, ponieważ reakcją na to nie będzie: „powiedz
nam, co wiesz”, ale: „pokażemy ci, że tak naprawdę nic nie wiesz”, co
jest niespotykane w przypadku żadnej innej dyscypliny naukowej.
Tytuł tej przemowy to
miał być taki dowcip, jak mogliście się już domyślić. Jeśli się nie
domyśliliście, wasze szczęście, że jesteście tutaj. „Odchodząc od teorii
wpływu interakcji interpersonalnych na uczestnictwo niewerbalne” –
myślę, że zrozumieliście wszystko, z wyjątkiem słowa „odchodząc”.
Postanowiliśmy, że wyrzucimy „w kierunku” i wstawimy „odchodząc”, tak
dla zabawy. Jest wiele publikacji, których tytuły zaczynają się „w
kierunku”, i zawsze kiedy tak jest, ludzie zastanawiają się, kiedy w
końcu „podążając w danym kierunku” będą mogli dotrzeć do celu. A gdy
zapytacie autorów tych publikacji, kiedy w końcu zamierzają dotrzeć do
celu, odpowiedzą: „No cóż, nie wiemy jak tam dotrzeć, nie wiemy nawet
dokąd zmierzamy.” Hmm…, ja uważam, że prawdziwi ludzie wiedzą dokąd
zmierzają. Przykładem może być tu pilot samolotu. Pewnego razu wsiadłem
na pokład samolotu, i usłyszałem z głośników pilota mówiącego: „Ten lot
zmierza w kierunku Nowego Jorku”. Powiedziałem wtedy: „Wypuście mnie
stąd, ja chcę polecieć do Nowego Jorku”. Kiedy indziej, gdy leżałem w
szpitalu, gdzie miałem mieć usunięte migdałki, chirurg powiedział: „Mam
zamiar podjąć kroki w kierunku usunięcia panu migdałków”. Oznacza to
innymi słowy, że prawdziwi ludzie nie mówią „w kierunku”. Mówią „Tam
zmierzam, i to mam zamiar osiągnąć”. To rozwiązuje problem wyrażeń „w
kierunku” i „odchodząc”, i możliwe, że „odchodząc” jest nawet lepsze.
Przynajmniej jeśli od czegoś odejdziesz możesz spojrzeć na to bardziej
wyraźnie.
Co do teorii; teoria
może być jedną z dwóch rzeczy. To świetny pomysł „jak”; jeśli pozwolicie
użyję tu konkretnego przykładu organizacji Rand Corporation. Ktoś tam
właśnie siada przed komputerem albo jakąś bardzo skomplikowaną maszyną
liczącą i tworzy teorię dotyczącą ludzkiego zachowania. Całkiem możliwe
jest, że dzieje się to bez spoglądania na człowieka. Teoria może
być też prawdziwą teorią wynikająca z doświadczenia. Twoja teoria będzie
tym lepsza, im więcej pacjentów spotykasz, lub im więcej godzin
spędzasz z pacjentami a mniej przed komputerem.
Następne bardzo modne
słowo to “wpływ”. Każdy chce wywierać wpływ. Dla mnie wpływ nie jest
tylko głuchym łomotem. Bum! Bum! To jest właśnie to, co powinniście
robić ze swoimi pacjentami, a nie tylko głucho łomotać. Wyrażenie
„interakcje interpersonalne” jest dla mnie zwykle wyznacznikiem głupoty.
Po prostu nie widzę sensu używania tego wyrażenia. Oznacza ono dla mnie
coś wręcz przeciwnego: interakcje bezosobowe albo aberracje
interpersonalne. Tak właściwie jest to rodzaj błędnego koła, ponieważ
znaczy ono: „jeśli będziesz używać wielu mądrych słów, nie musisz
dokładnie orientować się w sytuacji, bo to i tak brzmi dobrze.”
Oczywiście ja mam w zwyczaju proponowanie użycia terminu „transakcja”.
Wartość terminu „transakcja” polega na tym, że jesteś zaangażowany w to,
o czym mówisz i że dzielisz się tym z innymi ludźmi. Gdy używasz
pojecia „interakcja” mówisz innymi słowy coś w rodzaju „nie wiem, jak
tylko zmierzam w tym kierunku”. Transakcja znaczy: „Przynajmniej
dotarłem do pierwszego etapu. Wiem, że jeżeli ludzie rozmawiają ze sobą
i dzielą się „czymś” to jest to powód, dla którego ze sobą rozmawiają.”
Fundamentalne pytanie
w psychologii społecznej to: Dlaczego ludzie ze sobą rozmawiają? W
większości przypadków interakcja oznacza brak akcji. Ludzie, którzy
rzeczywiście zamierzają coś zrobić nie używają słów takich jak
„interakcja”. Przypomina mi to mój stary kawał o tym, jak diagnozuje się
pacjentów w przeciętnej klinice: osoba, która ma mniej inicjatywy niż
psychoterapeuta jest zwana pasywną i zależną. Osoba, która ma więcej
inicjatywy niż psychoterapeuta jest zwana socjopatą.
Słowo ”niewerbalne”
jest oczywiście również bardzo modne. Osobiście zastanawia mnie to, że
jest ono używane jako rodzaj szyboletu. Wielu ludzi robi różne rzeczy ze
swymi twarzami i ciałami, jednak kiedy nazwiemy te rzeczy
niewerbalnymi, zaczyna to brzmieć nieco sztucznie. Równocześnie ludzie
nie rozumieją też przekazu werbalnego. Ciągle jest jeszcze wiele do
zrobienia na polu aktywności werbalnej, wiec nie zniechęcajcie się,
jeśli nie zgadzacie się z całym tym niewerbalnym tłumem.
„Uczestnictwo” zwykle
oznacza mówienie na swój własny sposób. Natrafiłem kiedyś na bardzo
interesujący przykład dotyczący „uczestnictwa”. Pewnego ranka czułem się
wyjątkowo dobrze i wszedłem do pokoju terapii grupowej, w którym ktoś
ułożył jeden na drugim kilka taboretów. Zamiast obchodzić je naokoło
przeskoczyłem nad stolikami, co bardzo rozśmieszyło pacjentów. Podobało
się to zarówno mnie samemu jak i im. Nieco później, w trakcie sesji,
pewien pacjent powiedział: „Nie mam żadnych uczuć. Nigdy się nie
złoszczę”. Człowiek ten przechodził przez wiele rodzajów grup
terapeutycznych, więc po chwili powiedziałem: „Cóż, wyglądasz jakbyś
czuł się teraz całkiem dobrze. Czy to nie uczucie?” Pacjent był tym
naprawdę zaskoczony, ponieważ nigdy nie przyszło mu na myśl, że dobre
samopoczucie też było uczuciem. Jest to więc jeden z problemów
dotyczących „uczestnictwa”. Inną bardzo interesującą rzeczą jest to, że
śmiech nie jest uważany za wyrażanie uczucia. W pewnych częściach
Europy, zapóźnionych o jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat, jedyną
rzeczą, która liczy się w grupach terapeutycznych jest złość. Jeśli
odwiedziesz jedno z ich wielkich miast, możesz zobaczyć dlaczego wszyscy
są tacy wściekli na siebie nawzajem. Jeśli na spotkaniu grupy wszyscy
śmieją się przez całą godzinę terapeuta wychodzi z niego przygnębiony i
stwierdza: „Nikt nie wyrażał żadnych uczuć. To było złe spotkanie. Dobre
spotkanie jest wtedy, kiedy ktoś wyraża złość”.
Pewnego razu
odwiedziłem pewną klinikę, w której na zebraniu pracowników po spotkaniu
grupowym wszyscy mówili: „Ojej, to było naprawde dobre spotkanie
grupowe.” Wszyscy byli zgodni co do tego z wyjątkiem jednej
pielęgniarki, która wyglądała na przybitą. Spytałem ją zaraz: „Nie
sądzisz, że to było dobre spotkanie?” Odpowiedziała, że nie, wiec
spytałem dlaczego. Odpowiedziała: „Cóż, właśnie przeniosłam się tu ze
służby medycznej, gdzie standard to zalożenie, że stan pacjentów
powinien się poprawiać. Nie rozumiem dlaczego tutaj nazywają to dobrym
spotkaniem, skoro niczyj stan się nie poprawił”. Uważam, że była to
bardzo dobra obserwacja, ale oczywiście pielegniarka wygłaszająca „taką
opinię” zostałaby natychmiast zaatakowana przez wszystkich innych
uczestników spotkania, co sprawiłoby, że szybko zaczęłaby myśleć tak jak
oni.
Odpowiednio
rozgrywany, przez ludzi grających na poważnie, poker jest jedną z
niewielu prawdziwie egzystencjalnych sytuacji istniejących we
współczesnym świecie. Oto, co rozumiem poprzez słowo „egzystencjalny”;
każdy jest zdany tylko na siebie. Nikt nie będzie ci współczuł. Jesteś w
pełni odpowiedzialny za to, co robisz. Jeśli już umieściłeś pieniądze w
puli, nie ma odwrotu. Nie możesz winić nikogo innego. Musisz ponieść
wszystkie konsekwencje. Nie możesz się od tego wykręcić. Nie możesz
wymigać się od bycia albo zwycięzcą albo przegranym. Liczy się tylko to
ile pieniędzy wyniesiesz w kieszeni, i tylko to określa, czy jesteś
zwycięzcą czy przegranym. Nikt nie musi zwoływać na ten temat
konferencji. To właśnie jest egzystencjalne i myślę, że właśnie dlatego
ludzie to lubią i się temu poświęcają.
Następną rzeczą jest
to, że nie dostaje się żadnych stypendiów, żeby grać w pokera. Stypendia
są przydatne w naukach fizycznych, gdzie, jeśli chce się zbudować
akcelerator, trzeba wybrać się do sklepu ze sprzętem i potrzebuje na to
trochę pieniędzy. W przypadku nauk behawioralnych stypendium jest zwykle
czymś, co dostajesz kiedy nie wiesz co robisz. Jeśli wiesz co robisz,
zwykle nie potrzebujesz na to pieniędzy. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego
ludzie potrzebują pieniędzy na badania, jeśli nie muszą kupować żadnego
sprzętu np. komputera, ponieważ nie rozumiem również, do czego można
używać go w naukach społecznych, gdzie mamy do czynienia z kilkoma
przypadkami, z którymi możemy sobie poradzić sami, bez zawracania sobie
głowy komputerem.
Tak więc, w pewnym
sensie, terapia powinna przypominać partię pokera. Innymi słowy, liczy
się wynik. Jesteś odpowiedzialny za to, co mówisz. Nie możesz się
wykręcić i wypłakiwać przed kimś na zebraniach personelu. Ponieważ
terapia przypomina pokera, posiada ona pewna unikalne cechy. Na
przykład, jeśli jesteś typem bezpośrednim terapeuty, wtedy wszystkie
twoje karty są odkryte, podczas gdy pacjent jest w sytuacji
uprzywilejowanej i może pozostawić przynajmniej jedną ze swoich kart
zakrytą. Oczywiście to ty jesteś profesjonalistą a on amatorem, dlatego
też pacjent może mieć tę przewagę.
Następną cechą terapii
jest to, że to pacjent zawsze ma jokera. Innymi słowy, nie ważne jak
dobrze wam idzie, jak dobrze się rozumiecie, pacjent zawsze może zrobić
coś, by pomieszać ci szyki, a ty nic nie możesz na to poradzić. Możesz
mieć najpiękniejszą sytuację terapeutyczną na świecie, a wystarczy
tylko, że pacjent sięgnie do kieszeni i może to wszystko zniszczyć. W
pokerze nie ma żadnego „zmierzania w kierunku”. Albo wygrywasz, albo
przegrywasz. Twoja teoria musi być oparta na praktyce. Teorie
kawiarniane, tak jak i teoria rytmiczna, nie działają w pokerze.
Naprawdę nie ma w tym żadnego rytmu. Musisz pilnować każdej ręki.
Ponadto, w pokerze nikt nie mówi na koniec dnia: „Odbyliśmy dziś miłą
interakcję interpersonalna, czyż nie?” Mówi się raczej: „Cóż, to była
dobra gra” – nie używa się wielosylabowych wyrazów. Co więcej, w pokerze
ważny jest przekaz niewerbalny. Wiele w grze zależy od poznania innych
graczy i tego, co robią. Staram się tu powiedzieć, że mądre słowa
ukrywają prawdę o tym, co dzieje się między ludźmi.
Skoro jesteśmy już przy
pokerze, pozwólcie, że pomówię o nim trochę dłużej. Jak wygrywa się w
pokerze: po pierwsze, zależy to od umiejętności, a nie od szczęścia przy
rozdaniu, i jeśli przegrasz, to nie z powodu braku szczęścia, lecz
umiejętności. Skoro przegrałeś rozdanie, to znaczy, że nie powinieneś w
nie wchodzić. Są to więc czyste umiejętności. Na tej samej zasadzie
odbywa się to w psychoterapii. Jeśli terapia nie wychodzi, to znaczy, że
nie powinieneś był w nią wchodzić, lub poczekać trochę dłużej albo
zrobić coś co powinno być zrobione. Duża część terapii nie daje się
wytłumaczyć naukowo i uważa się ją za kwestię zależną od szczęścia. Tak
jak ludzie organizujący tak zwane grupy spotkań. To co powiem może
zranić wasze uczucia. Nie rozumiem grup spotkań. Są czysto empiryczne.
Nikt tak naprawdę nie wie co robi. Nikt nie ofiaruje się, że cokolwiek
zrobi i i tak otrzymujemy dobre efekty. Ma to duże zastosowanie w
terapii.
Z grubsza biorąc,
większość terapii grupowej w tym kraju, przez większość rozumiem 51%,
mogłoby być z równym powodzeniem prowadzona przez doświadczonego
harcmistrza. Wszyscy jesteśmy bardzo wykształceni, ale wykorzystujemy
naszą wiedzę w mniejszym stopniu niż dobry harcmistrz wykorzystuje swoje
umiejętności pracy w grupie. Jeśli więc zadajemy sobie trud skończenia
tych wszystkich szkół powinniśmy używać naszej wiedzy i nie liczyć na
szczęście albo na to, że samo bycie ze sobą w pokoju ma zbawienny wpływ
na ludzi, tak jak w grupach spotkań. Przywodzi mi to na myśl inną nazwę
dla grup spotkań – grupy wrażliwości. Według mojej definicji grupa
wrażliwości to taka grupa, w której wrażliwi ludzie ranią swoje uczucia i
nie jestem pewien, czy jest to dla nich dobre.
Następną cechą pokera
jest to, że musisz wiedzieć, po co w niego grasz. Grasz po to, żeby
wygrać pieniądze i tylko po to. A jeśli nie grasz po to, żeby wygrać
pieniądze nie będziesz miał z tego żadnej przyjemności ani ty, ani ci, z
którymi grasz. Musisz też wiedzieć parę innych rzeczy. Musisz znać
zasady gry. Musisz wiedzieć jakie są stawki. Musisz to wiedzieć również w
terapii. Inna analogia jest taka, że w pokerze możesz zawsze poznać
przegranego po pierwszych trzech rozdaniach, ponieważ zawsze mówi
„powinienem”, „gdyby tylko” albo „chcę zobaczyć następną kartę”. „Chcę
zobaczyć następną kartę” to zebranie personelu. Innymi słowy, „Jeśli
zrobiłbym to inaczej, lub gdybym się tego trzymał, co by się stało?”
Kiedy pacjent rezygnuje, idziesz na zebranie personelu żeby dowiedzieć
się dlaczego zrezygnował, co jest jak oglądanie następnej karty, a inni
powiedzą ci, co powinieneś był zrobić, chociaż oni też tego nie wiedzą,
więc jest to tylko wzajemne wymienianie miłych słówek.
Chciałbym wspomnieć
tu kilka rozmów, jakie ostatnio przeprowadziłem. Rozmawiałem z pewnym
bardzo dobrze wykształconym terapeutą na temat jednego pacjenta. Z
jakichś powodów terapeuci zawsze chcą rozmawiać o pacjencie, kiedy
pojawia się coś do obgadania. Otóż okazało się, że on przyjmował żonę
pięć razy w tygodniu, a ja raz w tygodniu przyjmowałem męża, więc chciał
przeprowadzić długą rozmowę. Powiedziałem wtedy: „Cóż, mąż wygląda mi
trochę na paranoika, a ja obawiam się leczyć paranoików, ponieważ z
mojego doświadczenia, kiedy są już prawie wyleczeni często pojawiają się
u nich bardzo poważne schorzenia fizyczne, jak pęknięty wrzód, cukrzyca
albo choroba wieńcowa.” Kiedy mówię o prawie wyleczonym paranoiku mam
na myśli takiego, który rozmawiał o swoich fantazjach
analno-sadystycznych.
Co do słowa
„sadystyczny”. Sadystyczny to taki, u którego zadawanie cierpienia
wywołuje erekcję – to jest sadyzm. Masochistyczny to taki, który doznaje
seksualnej przyjemności, gdy zadaje mu się cierpienie. Czasami jednak
ludzie używają zwrotów sadystyczny i masochistyczny symbolicznie. Teraz
każdego, kogo nie lubisz możesz nazwać sadystycznym. Ja jednak wolę
pozostać przy oryginalnej definicji. Sadystyczny oznacza kogoś
czerpiącego przyjemność seksualną z zadawania fizycznego cierpienia. W
innym przypadku słowo to wydaje się bezużyteczne. Paranoicy miewają
sadystyczne, lub analno-sadystyczne fantazje. „Analny” nie oznacza tutaj
„nie lubię cię, więc nazwę cię analnym, kompulsywnym, albo jeszcze
jakimś innym”, oznacza to po prostu analny. Tak więc paranoicy mają
fantazje dotyczące wkładania ludziom w odbytnice traumatycznych
przedmiotów, takich jak drewniane pałki. To właśnie są fantazje
analno-sadystyczne, nie ma w nich nic symbolicznego. Jeśli pacjent
zaczyna o nich rozmawiać to nie mówisz mu „Hej, to może zajmiemy się
twoimi fantazjami analno-sadystycznymi.” Myślę, że rozmowa taka może
mieć miejsce, gdy relacja, czy przeniesienie jest już tak dobre, że
pacjent chce opowiedzieć ci o tych fantazjach. Wtedy jest on gotowy do
tego, aby je porzucić i zacząć żyć normalnie. Właśnie w tym momencie,
tak wynika z mojego doświadczenia, często pacjent nagle zapada na jakąś
chorobę fizyczną. A nie ma nic bardziej nagłego niż pęknięty wrzód
żołądka. Powiedziałem więc temu
psychoterapeucie, „kiedykolwiek próbujesz wyleczyć paranoika…” a on mi
na to „przecież nie chcesz go wyleczyć, po prostu chcesz sprawić, że
poczuje się z tym dobrze i komfortowo, i będzie zdolny z tym żyć.” To
według mnie było raczej typowym nastawieniem terapeuty, który nie
powinien nikogo leczyć.
Do innego
psychoterapeuty powiedziałem: „Dopiero co zacząłem przyjmować brata, a
ty przyjmujesz jego siostrę od pięciu lat – musisz sporo o nich
wiedzieć. Kiedy jej się polepszy?” Na co on odpowiedział: „Nie spieszy
mi się.” To jest kobieta z trójką małych dzieci, a terapeucie się nie
spieszy. Cóż, mnie się jednak spieszy. Chcę leczyć ludzi. Nie interesują
mnie postępy. Postępy są jak próbowanie. Kiedy pacjent mówi „Zamierzam
przestać pić” wiesz dobrze, że nie zamierza przestać pić, i to jest to.
Tak więc postęp w niczym nie pomaga. Musisz wyleczyć pacjenta, czyli
musisz wygrać całą pulę.
I tutaj muszę
powiedzieć coś naprawdę strasznego o terapii psychoanalitycznej. Mamy
teraz dwie różne rzeczy – jedna to psychoanaliza, a druga to terapia
psychoanalityczna. Oczywiście każdy w Instytucie Psychoanalitycznym wie,
i wielu ludzi się z tym zgadza, że to psychoanaliza jest tą poważną
rzeczą. Psychoanalityk mówi: „Mogę leczyć ludzi”, jednak jeśli uczysz
się terapii psychoanalitycznej nie powinieneś nikogo leczyć, ponieważ
nie wiesz tak wiele jak psychoanalityk i powinieneś jedynie robić
postępy. W ten sposób ta cała sprawa z terapią psychoanalityczną brzmi
jak żart zrobiony stażystom przez lekarzy mówiących: „Nauczymy was
różnych drobnych rzeczy, które robi się na sali operacyjnej, ale kiedy
przyjdzie do wycinania wyrostka to musicie być jak ja.” Cóż, chirurdzy
nie uczą studentów w ten sposób – mówią im jak należy wyciąć wyrostek.
Następną rzeczą jest
kwestia komfortu. „Nie czuję się komfortowo stosując ten rodzaj
terapii.” Odpowiadam na to, że jeśli nie czujesz się komfortowo, to
czemu nie zostaniesz kimś innym niż psychoterapeutą? Nie masz prawa tak
mówić. Nie jesteś tu po to, żeby czuć się komfortowo. Jesteś tu po to,
żeby leczyć pacjentów. Analogicznie, stażysta mógłby powiedzieć
chirurgowi „nie czuję się komfortowo w sali operacyjnej z założonymi
rękawiczkami”, chirurg nie odpowie wtedy „oczywiście, nie możemy
pozwolić, żeby nasi stażyści czuli się niekomfortowo, rób co ci się
podoba, nie musisz mieć nawet fartucha operacyjnego.” Odpowiadam na to:
„Jeśli nie czujesz się komfortowo, wybierz sobie inną specjalizację, na
przykład psychiatrię.’
Jeszcze inna sprawa:
„Nie możesz nikomu pomóc, on musi pomóc sobie sam.” To są po prostu
bzdury. Ludzie pracujący w organizacjach tak naprawdę nie muszą niczego
robić tak długo jak przestrzegają zasad i nie wyleczą zbyt wielu
pacjentów (to naprawdę strasznie wkurza ludzi w takich organizacjach-
wyrzucą cię, wiem to z własnego doświadczenia). Ale jeśli masz prywatną
praktykę i dostajesz większe wynagrodzenie za swoją pracę, musi ona
jednak przynosić większe efekty. Nie możesz po prostu usiąść i
powiedzieć do rozsądnej osoby „Nie mogę ci pomóc. Musisz pomóc sobie
sam.” Możesz mówić tak do jakiegoś głupka, albo osoby skrzywionej przez
poprzednią terapie, ale nie do prawdziwego człowieka. Jeśli ktoś kto zna
się na swojej własnej pracy przychodzi na psychoterapię, a ty mówisz mu
„nie mogę ci pomóc, musisz pomóc sobie sam,” to po prostu odejdzie i
nie będę go za to winił.
Na przykład, wiecie
bardzo dobrze jak można namówić ludzi do tego, żeby się zabili. Wiecie
też jak można ich namówić, żeby się upili. Można namówić kogoś, żeby się
nie zabił, albo żeby nie poszedł się upić. W tej sytuacji musicie
wiedzieć jak powiedzieć mu co ma zrobić i co mu powiedzieć. Możecie
powiedzieć pacjentowi: „Nie zabijaj się.” Jeśli powiecie to źle, może
okazać się, że nie potraficie ludziom niczego powiedzieć tak, jak
należy, szczególnie, gdy powiedziałeś to już jutrzem pacjentom i oni
skoczyli z mostu. Oni nie skoczyli dlatego, że powiedziałeś im, żeby się
nie zabijali, skoczyli, ponieważ powiedziałeś im to źle, żeby
udowodnić, że nie potrafisz pomagać pacjentom.
Inną drogą do wyjścia z
„nierobienia niczego” jest błędne przekonanie o całej osobowości.
„Ponieważ cała osobowość jest w to włączona, jak można oczekiwać, że
wyleczy się kogokolwiek, tym bardziej w mniej niż pięć lat?” Okej. Wg
mnie ma to wiele wspólnego z drzazgą w palcu u nogi. Jeśli palec ulegnie
zakażeniu od drzazgi, człowiek zaczyna lekko utykać, a jego mięśnie nóg
napinają się. W miarę jak chodzi, jego mięśnie grzbietu napinają się,
żeby zrekompensować napięcie mięśni nóg. A żeby to zrekompensować
napinają się mięśnie szyi, potem mięśnie czaszki i wkrótce człowiek
zaczyna cierpieć na ból głowy. Dostaje gorączki z powodu infekcji, ma
przyspieszony puls. Innymi słowy wszystko jest w to włączone – jego cała
osoba, łącznie z bolącą głową, dodatkowo wścieka się on na drzazgę,
albo kogoś, kto ją tam pozostawił i pewnie spędzi mnóstwo czasu u
prawników. Cała jego osobowość jest w to włączona. Wzywa on więc
znajomego chirurga (tego samego, który stwierdził: „Jeśli nie czujesz
się komfortowo, możesz operować w swoim codziennym ubraniu, bez
wkładania rękawiczek.”) Chirurg przychodzi, patrzy na pacjenta i mówi:
„Cóż, to bardzo poważna sprawa. Jak widzisz włączona jest w to cała
osobowość. Twoje całe ciało. Masz gorączkę; masz przyspieszony oddech,
przyspieszony puls, twoje wszystkie mięśnie są napięte. Myślę, że zajmie
to jakieś trzy, czy cztery lata, ale nie gwarantuję wyników. W naszym
zawodzie nie udzielamy żadnych gwarancji. Myślę, że damy sobie z tym
radę w ciągu trzech czy czterech lat. Oczywiście wiele będzie zależało
od ciebie i wtedy będziemy w stanie wyleczyć ten stan.” Pacjent
odpowiada: „Tak, dobrze, w takim razie odezwę się jutro.” I idzie do
drugiego chirurga. A ten chirurg mówi mu z kolei: „O, masz zakażony
palec od tej drzazgi.” Bierze pincetę i wyciąga drzazgę, gorączka
ustępuje, puls spada, rozluźniają się mięśnie głowy, potem mięśnie
grzbietu i nóg. Człowiek wraca do normalności w ciągu czterdziestu ośmiu
godzin.
Tak
powinno się praktykować psychoterapię. Znajdujesz drzazgę i wyjmujesz
ją. Zezłości to wielu ludzi, zaczną udowadniać ci, że pacjent tak
naprawdę nie jest wyleczony, albo nie był poddany pełnej analizie. To
nie jest w porządku, żeby mówić „W porządku doktorze, to ilu pacjentów
poddałeś pełnej analizie?” Odpowiedź na to jest tylko jedna: „Czy masz
świadomość jak wrogo jesteś nastawiony?” Wszyscy piszą artykuły naukowe.
Tak naprawde jest do napisania tylko jeden artykuł zatytułowany „Jak
leczyć pacjentów”. Tylko ten, jeśli chcesz naprawdę dobrze wykonywać
swoją pracę.
Pozwólcie, że opowiem
pewną anegdotę. Mam w Czechosłowacji przyjaciółkę, pisarkę i wydawcę.
Ostatnio napisała do mnie i poprosiła o dwie rzeczy: Jedną z nich były
amerykańskie opowiadania, wiec wysłałem jej ”New Yorkera” i zamówiłem w
wydawnictwie Groovy Press kilka zbiorów opowiadań. Drugą rzeczą, o którą
prosiła były środki uspokajające. Tak się to robi w Czechosłowacji.
Mogą albo brać środki uspokajające, albo się zabić, wiec jeśli nie
jesteś gotowy by się zabić bierzesz coś na uspokojenie. Tak właśnie
polityka łączy się z psychiatrią. Jestem pewien, że moi przyjaciele
zajmujący się psychiatrią radykalną będą tym zainteresowani. Bardzo
podobnie jest z przepisywaniem pacjentom pigułek. Pigułki są dobre, ale
nie uważam za właściwe skazywania wszystkich swoich pacjentów na
wegetację. Podążając tym śladem dojdziemy do strasznego medycznego
modelu psychoterapii, który straszy ludzi i wywołuje u nich koszmary.
Jednak uważam, że to bardzo dobry model dlatego, że działa w innych
warunkach. Jeśli masz zamiar leczyć ludziom głowy myślę, że powinieneś
używać medycznego modelu.
Osobiście nazywam
siebie mechanikiem od głowy– tym właśnie jestem. Jeśli przychodzisz ze
źle działającymi trybikami w głowie powiem „okej, spróbujemy naprawić
twoją głowę. To, co dzieje się poza twoją głową należy do innej
dziedziny niż ta, którą się zajmuję i mogę być tym zainteresowany, ale
to nie jest moje podstawowe zajęcie.” Jeśli masz zamiar to robić
to pierwszą rzeczą, której musisz się nauczyć jest prosta, czysta
psychoterapia. Innymi słowy: jest pacjent siedzący w fotelu i jesteś ty
siedzący w fotelu, bez żadnych gadżetów. Jest tylko dwoje ludzi – to
wszystko. A dwa fotele są dla wygody. Niektórzy nawet nie używają
foteli. Problemem prawdziwego psychoterapeuty jest co zrobić, kiedy
jestem w pokoju z osobą zwaną pacjentem, podczas gdy jestem tak zwanym
terapeutą? Absolutnie żadnych gadżetów – żadnych notatników, dyktafonów,
muzyki, niczego. Właśnie tak uczysz się psychoterapii. Kiedy już się
tego nauczysz, jesteś ekspertem i możesz zacząć wprowadzać dodatki.
Jednak dla mnie wprowadzanie urządzeń i dodatków w jakimkolwiek rodzaju
psychoterapii zwykle świadczy o tym, że terapeuta nie wie co robi.
Ciężko jest stwierdzić, co robisz w psychoterapii, ponieważ większość z
niej jest na poziomie wydziału medycznego Uniwersytetu Paryskiego z XVI
stulecia, kiedy to ludzie używali wielu mądrych słów i organizowali
wiele konferencji, ale żadnemu z pacjentów się nie poprawiało. Okej.
Myślę, że to tyle.
* Tłumaczenie tekstu z angielskiego dla www.analizatransakcyjna.pl , 2008 (P. Pajer)